zapadła noc
cisza ogarnęła las nieprzenikniona
przyczajona drapieżna
maleńkie ognisko ogrzewało dłonie
pieściło migotliwymi blaskami
umęczone twarze
moja ręka bawiła się jej włosami
spływającymi falą na ramiona
oddychającymi zapachem jodeł
oczy jej wpatrzone w daleki róż nieba
po zachodzie słońca lśniły łzami
oczekiwanie na nieskończoność
zamyślenie nostalgia
smutek może przeczucie śmierci
nagle dłoń jej chwyciła moją
zacisnęła z ogromną siłą
gdzieś od strony Łopusznej doleciał głos dzwonu
przenikający przez gęstwinę lasu
cichy z daleka a jednak budzący niepokój
zaczyna się powiedziała drżąca
tam była jej matka i siostry
cicha modlitwa jak poszum wiatru
muskała mchy pachnące
lśniły lufy karabinów
zimne zaciekłe groźne